Sztuka z prawego brzegu




Stało się. Młoda sztuka wzięła Stare Miasto. Młoda sztuka wzięła prawy brzeg. Nie chodzi przy tym tylko i wyłącznie o obecność artystów i artystek młodej generacji (roczników siedemdziesiątych 
i mówiących coraz donioślejszym głosem osiemdziesiątych) w obrębie Plant, która nie jest przecież niczym nowym, ale o stworzenie i zaistnienie nowego, wypełnionego młodą energią miejsca 
w starych murach. Dotychczas miejsca prezentujące młodą sztukę, a zarazem prowadzone przez młodych kuratorów, krytyków i artystów, posiadające spójny i konsekwentny program wystawienniczy, trzymały się krakowskiego lewego brzegu w Podgórzu. Wymienić można tutaj Spółdzielnię Goldex Poldex zlokalizowaną na ul. Józefińskiej czy cały kombinat młodej, niezależnej, pozainstytucjonalnej sztuki na ul. Zabłocie, gdzie na tyłach otwieranego już dwukrotnie Muzeum Sztuki Współczesnej, sąsiadują ze sobą pracownie artystów, galerie, wydawnictwo Atropos oraz prowadzony pod patronatem Małopolskiego Instytutu Kultury Zbiornik Kultury.

Dotychczas to właśnie stamtąd docierał do Krakowa głos – nox noxi indicat scientiam – o nowej ilustracji  i projektowaniu graficznym. To na Zabłociu ulokowali swoje pracownie graficy 
i projektanci – Jakub de Barbaro i Jerzy Tchórzewski, to tam działa wyspecjalizowane w edycji komiksów, założone przez Artura Wabika wydawnictwo Atropos, a w siedzibie Zbiornika Kultury odbywają się spotkania z projektantami, przyciągające tłumy promocje poświęconych projektowaniu graficznemu książek oraz wystawy nowej grafiki, jak otwarta 20 maja i czynna do 12 czerwca kuratorowana przez Annę Zabdyrską prezentacja Niepopularne. W sobotę 21 maja do goszystowskiego kombinatu dołączyła prowadzona przez młodego artystę Grzegorza Siembidę Galeria AS zlokalizowana na ul. Św. Marka, inaugurując swoją działalność przygotowaną przez Kubę Woynarowskiego wystawą ilustracji zatytułowaną White Cubes / Black Holes.

Zaskakuje nie tylko jej lokalizacja. Niespodzianką jest także wygląd i aranżacja mieszczącej się 
w piwnicy przestrzeni. Nie znajdziemy tam żadnych krakowskich piwnicznych delikatesów, których można byłoby się spodziewać w podziemiu Starego Miasta. Nie ma tam na szczęście żadnych cegieł palcówek, prześwietnych sklepień, ni fragmentów gotyckiej kamieniarki, od której ostrości na samą myśl robi się niedobrze. Po zejściu stromymi schodami, gdy wyobraźnia rysuje już obraz brunatno-czerwonych murów i natrętnego półmroku, ukazuje się wybetonowany, klasyczny i miły oczom – jak z tytułu wystawy – white cube, a nawet white cuby dwa, które połączone są pomalowanym na czarno – jak nawet milszy mym oczom dark room – korytarzykiem.

Wystawa, jak czytamy w tekście kuratorskim, jest prezentacją kreacyjnego nurtu we współczesnej polskiej ilustracji. To, pierwsze zdanie autorstwa Woynarowskiego, może wprawić w zakłopotanie. Bóg raczy wiedzieć, co to takiego ów nurt kreacyjny. Brzmi to jakkolwiek głupio. Tak, jakby ktoś deklarował, że działalność artystyczna jest twórcza lub, że grzyby jadalne są przeznaczone do jedzenia. Nie jestem pewien, czy artyści i artystki, których prace prezentowane są na wystawie wiedzą, że przynależą do takiego właśnie nurtu. Być może jednak czepiam się niepotrzebnie, wszak 
z faktu, że niektórzy nie uświadamiają sobie, że mówią prozą, nie wynika, że tak w istocie nie jest. 
W każdym bądź razie, ja wiem co to proza i uważam, że wprowadzona przez kuratora nowa kategoria opisowa to zwykłe mnożenie bytów ponad potrzebę. Im dalej w tekst i w wystawę, tym tylko lepiej i nie mogę zgłaszać już jakichkolwiek pretensji.

Serce rośnie, patrząc na prace sławnych (Wilhelm Sasnal), znanych i stawianych za wzór (Małgorzata Gurowska) oraz wybijających się, osiągających dopiero uznanie (Justyna Gryglewicz, Damian Nowak, Agnieszka Piksa czy sam kurator-artysta Woynarowski) artystów i artystek. Na wystawie triumfuje nowe, świadomie sięgające do tradycji konceptualizmu  i podejmujące z nim grę, odwołujące się do wywodzącego się z konstruktywizmu i funkcjonalizmu, pozbawione w końcu malarskiego gestu projektowanie. Duch polskiej szkoły plakatu, który unosi się nazbyt jeszcze często nad polskimi akademiami i – co gorsza – pleni się w umysłach wyszkolonej na jej wzorcach publiczności, nie ma dostępu do pobielonej i świetnie zaaranżowanej przez Woynarowskiego wystawy.

Patrząc w takim kontekście na prezentację w Galerii AS, wpisuje się ona w specyficzne, postulowane przez zasłużone krakowskie Wydawnictwo Karakter – z biurem, a jakże na lewym brzegu na Zabłociu 23 – rozumienie istoty projektowania graficznego. Projektowania, które przeciwstawia się tradycji powojennej szkoły polskiej, a którego wykład odnaleźć można w wydanej przez wydawnictwo w ubiegłym roku i już wpływowej książce zatytułowanej PGR. Projektowanie graficzne w Polsce autorstwa Jacka Mrowczyka i Michała Wardy.

Wystawa przygotowana przez Woynarowskiego nie ogranicza się jednak tylko do tego. Ambicją kuratora było dowieść, że owo czyste, wyzbyte malarskiego gestu projektowanie, obejść się może 
z łatwością bez niego, równocześnie w pełni zachowując status dzieła sztuki. Jak bowiem pisał kurator: istotnym założeniem wystawy, jest badanie obszaru pogranicznego grafiki określanej umownie jako „użytkowa” i działań typowych dla obiegu galeryjnego. Dlatego też wśród uczestników [i uczestniczek!] wystawy znalazły się osoby łączące na równych prawach aktywność „projektową” i „artystyczną”.

Wyartykułowany przez Woynarowskiego i rzeczywiście istniejący na nasze nieszczęście zatarg pomiędzy tym, co projektowe a tym, co artystyczne, domaga się ostatecznego zniesienia. Nikt mi nie wmówi, że abstrakcyjne, „projektowe”, a więc trochę mniej niż „artystyczne” grafiki Justyny Gryglewicz, nie posiadają w sobie artyzmu. Cóż z tego, że komputerowe wydruki jej autorstwa mogą być powielane do nieskończoności, jeżeli podejmują dialog z długą tradycją obrazowania („artystycznego”, prawdziwego, bo na płótnie) abstrakcyjnego i z kanonicznymi dziełami malarstwa polskiego, co dojrzy każdy w jej pracy tematyzującej cienką czerwoną linię, znaną z obrazów chociażby Ewy Kuryluk? Nic z tego! Czytajcie Benjamina!

A znajdziecie na wystawie, pośród nieartystycznych, bo „projektowych” przecież obrazów, intymną rozmowę, jaką toczy Małgorzata Gurowska z płótnami Kazimira Malewicza, Łukasza Belcarskiego oraz Aleksandry Waliszewskiej wątki surrealne, przywodzące na myśl dzieło Daniela Mroza oraz rozmyślania o krzyżu Wilhelma Sasnala.

Wisły kijem nie zawrócisz. Niech tedy lewy brzeg zajmuje prawy, czego nowemu miejscu z całej lewej komory serca, życzę. 





Wojciech Szymański